Co takiego pociągającego jest w dalekich wyprawach rowerowych, że gdy tylko człowiek odpocznie trochę po powrocie z takiej włóczęgi, chce się znów wyruszyć w podróż? Widok objuczonych sakwami innych rowerzystów rozbudza myśli w stylu – „Oni to mają fajnie” – i napawa zazdrością.
A przecież nie tak dawno było się na ich miejscu, w mniej lub bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Na własnej skórze odczuwało się zmęczenie, upału lub zimno, walczyło się z wiatrem wiejącym zawsze z przeciwka, pokonywało się uciążliwe wzniesienia. Marzyło się wtedy o odpoczynku, a było jeszcze tyle kilometrów do przejechania. Ale nie same zmęczenie i odpoczynek wyznaczają rytm wyprawy. Sedno tkwi w pokonywaniu przestrzeni siłami woli i mięśni i kontemplowaniu tej przestrzeni, z różnorodnymi jej aspektami. Najczęściej przestrzeń tę wypełnia przyroda, z której czerpać można garściami widoki, smak powietrza w lesie, czasem krople deszczu, rześkość poranka, pomarańczowe niebo na zachodzie i przyjemne ochłodzenie po upalnym dniu.
Przestrzeń tę od czasu do czasu wypełniają spotkani na trasie ludzie – ciekawi bądź ciekawscy
Ciekawi wzbudzają zainteresowanie, bo też pedałują daleko, albo jak jeden motocyklista na starym motorze okrążają Bałtyk. Ciekawscy dopytują, dokąd jedziemy, skąd jesteśmy (tu często słychać wzbogacony niecenzuralnym słownictwem komentarz poprzedzający ze zdziwieniem wypowiedziane słowa „to Wy tu na rowerach dojechaliście?). Ludzie potrafią zaskoczyć na różne sposoby: wskazać błędną drogę, poczęstować talerzem ciasta z wczorajszej imprezy, albo obdarować kilogramem cukru (był taki przypadek – wymówiliśmy się tym, że żaden z nas nie słodzi).
Przestrzeń tę wypełnia nieznane – nieznana droga, nie wiadomo gdzie dziś dojedziemy, nieznane miejsce na nocleg. Raz nocuje się w cywilizowanych warunkach, innym razem w namiocie, gdzieś nad jeziorem. Teraz z tym lepiej, ale pamiętam, że dawniej istotnym „nieznanym” była, jakość następnej drogi, którą pojedziemy, bo od tego zależało tempo wyprawy. W Kotlinie Kłodzkiej pokonywaliśmy zjazd z przełęczy drogą tylko z założenia asfaltową, na której przekroczenie 20 km/h graniczyło z szaleństwem grożącym wyłamaniem szprych i zgubieniem bagaży (to drugie zresztą się ziściło). W środkowych Czechach nieznana była ilość podjazdów i przełęczy do pokonania, bo, to że będą następne to było pewne, tylko ile (było nie wiem ile ale przez 400 km bez przerwy w górę i w dół).
Dalekie, wymagające dużego wysiłku wyprawy przesuwają granice własnych (i nie tylko) możliwości
W ich trakcie okazuje się, że to, co dotychczas wydawało się nieprawdopodobne, już się urzeczywistniło. Po pierwsze, aspekt sportowy i dystans. Kiedyś 200 km na dzień to było dużo i wystarczająco. Hmm, ale w międzyczasie 327 już też było. Po drugie wytrzymałość na niesprzyjające warunki. Było założenie – w deszczu nie jedziemy, nie ma co szarżować, czekamy na ustanie opadów. I co – w deszczu pokonywaliśmy Alpy, bo ten nie chciał ustąpić. Zmoczeni i zmrożeni z temperatury 5 st.C na przełęczy przejechaliśmy do 27 st.C na dole. Myślałem wtedy, że jak wrócę do Polski, to już żadnym deszczem tam się przejmował nie będę. Po trzecie apetyt – ile można zjeść pedałując przez kilka dni po 200 km ten tylko się dowie, kto przejechał. A o piciu nie wspomnę – żołądek jak zus –ile wlejesz tyle przyjmie (i niewiele odda, naturze oczywiście). Po czwarte ból, o ile mamy z nim do czynienia – i wtedy odkrywamy, że mimo wszystko da się go jakoś znieść. Po części pomagają endorfiny, po części psychika.
Gdy nadwyrężyłem staw kolanowy podczas jednej z wypraw, poszedłem do lekarza i myślałem o zakończeniu eskapady. Lekarz coś tam przepisał i zalecił kilkudniowy odpoczynek. Akurat rozpadało się to odpoczywaliśmy dwie może trzy godziny. „Ciągnie wilka do lasu” tak i mnie ciągnęło do jazdy. Najpierw kilkadziesiąt, następnego dnia jeszcze kilkadziesiąt, potem już sto i kilkadziesiąt, a kolejnego dnia już prawie dwieście kilometrów na rowerach przejechaliśmy. Chociaż kolano bolało, czasem mocno to jakoś tak z dnia na dzień jechało się coraz lepiej i więcej. Odkryłem też, że jak odstawiłem jeden z przepisanych specyfików to mniej bolało (dziwne to).
Po powrocie z dalekiej, wyczerpującej podróży w pamięci, emocjach pozostaje to, co najlepsze – pozytywne wrażenia, spotkani ludzie, urokliwe miejsca, zaskakująca i piękna przyroda. To właśnie pcha człowieka „z powrotem do lasu” w przenośni i dosłownie. Chce się znowu gdzieś wśród piękna przyrody własnymi siłami przemierzać nieznaną przestrzeń.